poniedziałek, 30 grudnia 2013

Balea, koszmarek w postaci żelu do golenia

Dziś w końcu nadszedł czas aby przedstawić Wam moją opinię na temat żelu do golenia z Balea. W ostatnim czasie zauważyłam, że kosmetyki do depilacji zza zachodniej granicy cieszą się szczególną popularnością. W szczególności dotyczy to marki dostępnej w drogeriach DM, czyli Balea. W wakacje miałam okazję używać wersji o zapachu limonkowo-maślankowym. Niestety ten wariant zapachowy mnie nie zachwycił, a nawet byłam lekko rozczarowana. Spodziewałam się czegoś więcej. Postanowiłam jednak dać drugą szansę Balei i skusiłam się na kokosową wersję. 


Metalowe opakowanie zawiera 150 ml żelu. W niemieckich drogeriach musimy za niego zapłacić ok. 1,5€. Do wyboru mamy kilka wersji zapachowych, ale jak poniżej się zorientujecie, wariant wariantowi nie równy. 

Skład:
Aqua, Palmitic Acid, Triethanolamine, Stearic Acid, Glyceryl Oleate, Isopentane, Sorbitol, Propylene Glycol, Isobutane, Parfum, Hydroxyethylcellulose, Peg-90M, Pentaerythrityl Tetra-di-t-butyl Hydroxyhydrocinnamate. Methylparaben, Ethylparaben, Propylbaraben, Phenoxyethanol, Glyceryl Stearate, Coumarin, CI 19140, CI 42051



Żel znajduje się w standardowym dla tego typu kosmetyków opakowania, które bardzo dobrze spełnia swoją rolę. Bardzo mi się podoba, że jest utrzymane w błękitnej stylistyce. Nie do końca jestem przekonana do ogólnego wyglądu opakowania, ale w przypadku tak taniego kosmetyku mogę przymknąć na to oko. 

Aplikator bardzo łatwo chodzi, a dzięki temu można dozować odpowiednią dla siebie ilość. Niestety mam wrażenie, że coś jest z nim nie tak, ponieważ kilka godzin po użyciu dostrzegam, że żel sam ucieka z opakowania. :( Nie są to duże ilości, ale jednak.

Żel początkowo mam turkusowy kolor, ale natychmiast zmienia się w biały. Przy okazji tworzy się sporo piany. Niewielka ilość wystarczy na obie nogi, a dzięki temu żel jest bardzo wydajny. Dużym zaskoczeniem był zapach który jest bardzo intensywnie kokosowy. Bardzo mnie to cieszy, ponieważ zapachu limonkowej wersji mój nos nie wyczuwał. Może nie jest to najbardziej naturalny zapach kokosowy, ale nie jest źle. Mój nos go toleruję, a nawet lubi. 


W końcu dochodzimy do najbardziej istotnej i mojej ulubionej kwestii. Oczywiście chodzi o działanie, w stosunku do którego mam niestety mieszane uczucia. Żel spełnia swoje podstawowe zadania. Ułatwia depilacje i sprawia, że jest szybsza i łatwiejsza. Pozostawia skórę gładką i jedwabistą, ale okropnie podrażnioną. Nigdy nie miałam z czymś takim problemu, aż do teraz. Próbując dać ukojenie mojej skórze, smaruję ją kremem po depilacji z Joanny, który i tak nic nie działa.


Podsumowując, jestem znowu zawiedziona. Z dwojga złego wolę maślankowo-limonkową wersję, która nie pachnie nadzwyczajnie, ale przynajmniej nie podrażnia mojej skóry. Szkoda, że kokosowa wersja wyrządziła mi taką krzywdę. Zapach całkiem przypadł mi do gustu. Jeśli macie tendencję do podrażnień, to lepiej omijajcie go z daleka. Niestety nie sięgnę po niego ponownie. 

Naomi

czwartek, 26 grudnia 2013

Kremy do rąk wpisujące się w zimowo-świąteczną aurę.

Nawiązując do świąteczno-zimowej (przynajmniej wg kalendarza) aury chciałabym napisać co nieco o trzech kremach do rąk, które aktualnie używam. Wszystkie łączy jedna wspólna cecha, czyli cudowny zapach. Idealnie pasujący do świątecznego klimatu. O jednym z nich (Palmer's) było już więcej wcześniej, ale tak się złożyło, że używałam go w lecie, kiedy był zbyt treściwy, a zapach mnie męczył. Następnie nieco krócej przedstawię Wam krem do rąk z The Secret Soap Store o zapachu waniliowym (miałam już okazję pisać o porzeczkowej wersji zapachowej tutaj) oraz nieco dłużej o kakaowo-pistacjowym z Yves Rocher.


Niestety nie kupimy całej trójki w jednym miejscu. Każdy z nich jest dostępny gdzieś indziej. Pierwszy od lewej kupimy tylko w firmowych sklepach stacjonarnych oraz internetowym. Następny z TSSS musimy poszukać w stacjonarnych sklepach, które są wymienione na stronie producenta. Ewentualnie zawsze możemy zamówić online. Ostatni z nich z Palmer's jest chyba najłatwiej dostępny. Znajdziemy go stacjonarnie w wielu aptekach (również internetowych) oraz w Hebe. 


Najtańszym kremem jest kakaowy z Palmer's. W zależności od miejsca zakupu możemy zapłacić za niego od 8 zł do około 13-14 zł za 60g, które należy zużyć w ciągu 12 miesięcy od otwarcia. W ofercie Palmer's oprócz kakaowego kremu do rąk znajdziemy wersję oliwkową oraz z masłem shea. Został wyprodukowany w Stanach Zjednoczonych.

Nieco droższą propozycją Yves Rocher. Tutaj za 75 ml kremu zapłacimy 11,90 lub 12,90. Niestety nie jestem pewna dokładnej ceny. Należy go zużyć w ciągu 12 miesięcy od otwarcia. W świątecznej serii z kakao w salonach Yves Rocher znajdziemy jeszcze dwa warianty, z maliną oraz pomarańczą. Na uwagę zasługuję fakt, że linia z kakao jest świąteczną edycją limitowaną. Krem został wyprodukowany we Francji.

Najdroższym z powyższej trójki jest krem The Secret Soap Store o zapachu waniliowym. Za 60 ml w sklepie internetowym musimy zapłacić 21 zł, dlatego w jego przypadku warto polować na promocje lub inne oferty np. happy hour, które pojawiają się co pewien czas. TSSS oferuje nam kilka różnych wariantów zapachowych. Wg mnie na największą uwagę zasługuję wersja waniliowa. Krem należy zużyć w ciągu 6 miesięcy od otwarcia. Został wyprodukowany w Polsce.


Wszystkie z kremów znajdują się w wygodnych tubkach wykonanych z dość miękkiego plastiku. Niestety jak zawsze pod koniec opakowania będzie trzeba je rozciąć w celu wydobycia sporych resztek kremów. Kremy z Yves Rocher oraz Plamer's mają opakowania z zamknięciem na zatrzask. Niestety krem z TSSS nie ma tego udogodnienia i trzeba go każdorazowo odkręcać/zakręcać, co przy posmarowanych dłoniach nie jest za wygodne.



Cała trójka znajduje się w tubkach o przyjemnym dla oka wyglądzie, a krem z TSSS dodatkowo był zabezpieczony kartonikiem. Na każdym z opakowań znajdziemy wszystkie najważniejsze informację, począwszy od obietnic producenta po skład. Wszystkie opakowania są wyjątkowe i nie jestem w stanie wybrać najbardziej mi odpowiadającego.



Yves Rocher krem do rąk czekolada&pistacja 

Propozycja Yves Rocher ma najlżejszą konsystencje z całej trójki, a co za tym idzie łatwo go rozsmarować i momentalnie się wchłania.  Nie pozostawia tłustej warstwy. Może nie nawilża za dobrze, ale jako krem, który będziemy używać w ciągu dnia np. po umyciu dłoni z pewnością się sprawdzi, ponieważ bardzo szybko się wchłonie i będziemy mogły wrócić do porzuconych zajęć. Zapewnia bardzo lekkie nawilżenie.

Jego niewątpliwą zaletą jest cudowny, rozkoszny zapach czekolady i pistacji (pozostałe dwa z tej kolekcji również były niczego sobie). Nie jest chemiczny, ani uciążliwy. Utrzymuje się na dłoniach przez kilkanaście minut, a potem się ulatnia.


Palmer's skoncentrowany krem do rąk

Krem do rąk amerykańskiej firmy Palmer's ma gęstszą konsystencję o od Yves Rocher, co powoduje, że trudniej go rozsmarować. Ma bardziej treściwą formułę i dłużej się wchłania. Pozostawiając utrzymujący się przez chwilę nieprzyjemny film. Raczej się nie sprawdza jako szybko wchłaniający krem, który lubię nałożyć w ciągu dnia. Natomiast jest idealny na panującą teraz wietrzną pogodę i sezon grzewczy, kiedy nasze dłonie potrzebują czegoś o większej sile rażenia. ;)

Ma bardzo przyjemny dla nosa kakaowy zapach, który idealnie wpisuje się w panującą aurę. Nie jest męczący, ani co najważniejsze chemiczny. Nienawidzę nienaturalnych zapachów.


The Secret Soap Store krem do rąk o zapachu waniliowym z zawartością 20% masła shea

Najgęstszy z całej trójki, a co za tym idzie najtrudniej go rozsmarować. Najlepiej nie przesadzać z jego ilością. Jak inne kremy TSSS bardzo długo się wchłania i przez dłuższy czas pozostawia nieprzyjemny film na dłoniach. Myślę, że najlepiej się sprawdzi, gdy będziemy go używać na noc. Będzie miał czas aby się wchłonąć, a rano obudzimy się z idealnie nawilżonymi i przyjemnymi w dotyku dłońmi.

Oprócz działania charakteryzuje się również cudownym, przyjemnym waniliowym zapachem, który w żadnym stopniu nie jest chemiczny i świetnie wpisuje się w moje preferencje.

Wiem, kijowe zdjęcie jak mało kiedy. :/

Podsumowując wszystkie trzy kremy świetnie wpisują się w moje potrzeby. Lubię je mieć zawsze pod ręką, ponieważ każdy sprawdza się w nieco innej sytuacji. Kakaowo-pistacjowy z Yves Rocher mam wymiennie z kakaowym z Palmer's zawsze w torebce. Ich dodatkowym plusem jest to, że mają bardzo niewielkie rozmiary. Waniliowy krem z TSSS używam zawsze wieczorem, gdy idę spać. Wszystkie kremy łączy bardzo ważna dla mnie cecha, czyli zapach, który we wszystkich wypadkach jest cudowny.

Miałyście okazję używać któryś z powyższych kremów?

Naomi

sobota, 21 grudnia 2013

Mikołajkowe spotkanie blogerek w Katowicach (7.12.2013)- moja relacja

Po nieco dłuższej przerwie w końcu wracam. Cieszę się, że za chwilę będą święta i będę mogła nadrobić wszelkie blogowe zaległości, a nagromadziło mi się ich trochę. Całe szczęście, że wszystkie pomysły na notki notowałam m.in. na nudnych wykładach. Dzisiaj jednakże chciałabym wrócić do miłego wydarzenia, które odbyło się już dwa tygodnie temu. Mianowicie chodzi o mikołajkowe spotkanie blogerek w Katowicach.

Spotkanie odbyło się w bardzo przyjemnej knajpce Geneza, do której przy pomocy mapy bez problemu trafiłam. Na miejscu poznałam fantastyczne dziewczyny i dowiedziałam się dużo interesujących dla mnie rzeczy. Niestety czas upływał nieubłaganie i po prawie czterech godzinach musiałam wyjść, ponieważ czekała mnie jeszcze 1,5 godzinna podróż z powrotem do domu.

Niestety nie wzięłam na spotkanie aparatu, ale na szczęście pozostałe uczestniczki nie popełniły tego błędu i uwieczniły wszystko, co było godne uwagi. Na zdjęciową relację zapraszam Was na blogi organizatorek: Asii oraz Eweliny. Tym razem ja się ograniczę tylko do zdjęć upominków które dostałyśmy. 

Od sklepu Goddies każda dostała sampler Yankee Candle. Mi się trafił zapach, który kilka dni wcześniej oglądałam w stacjonarnym sklepie.


Pozostałe prezenty:








Dziękuję wszystkim uczestniczkom spotkania za miło spędzoną sobotę, a w szczególności organizatorkom. Mam nadzieję, że to nie ostatnie spotkanie w Katowicach.

Naomi

środa, 11 grudnia 2013

Zakupy listopadowo-grudniowe (Rossmann, Hebe, Douglas, Yves Rocher)

Pozostając w klimacie lekkich i przyjemnych notek chciałabym Wam przedstawić moje listopadowo-grudniowe zakupy. Nie jest tego sporo, ponieważ większość mojego budżetu pochłonęły targi kosmetyczne w Krakowie, które odbyły się początkiem listopada.

Jednym z ważniejszych wydarzeń w kosmetycznym świecie była promocja -40 % na kosmetyki kolorowe w sieci drogerii Rossmann. Później Hebe i Super-pharm zrobiły "swoje" promocje. Ja oczywiście musiałam wstąpić do Hebe i Rossmanna już z samego rana w pierwszy dzień promocji.


Najbardziej zależało mi na eyelinerze z L'oreal. Co prawda nie przepadam za tą marką i uważam, że jest przereklamowana, za droga itd., ale ww eyeliner wpadł mi w oko na jednym z filmów na youtube, a promocja okazała się idealnym momentem na zakup. Miałam okazje już go użyć kilka razy i na razie jestem bardzo pozytywnie zadowolona. 

Następnie do koszyka wpadło drugie opakowanie żółtego tuszu z Lovely. Również miałam okazję użyć go kilka razy i nie wiem, co z nim jest, ale nie jestem z niego tak zadowolona, jak z poprzedniego. Poza tym wzięłam drugi eyeliner w szarym kolorze z Wibo oraz korektor Maybelline Affinitone w najjaśniejszym odcieniu.


Skusiłam się także na mój pierwszy cień w kremie, czyli Color Tatto 24 hr z Maybelline. Wybrałam bardzo uniwersalny i codzienny odcień nr 35 "on & on  bronze".


Na koniec garść różności. Baza z Grashki zaczęła mi strzelać fochy. W związku z tym postanowiłam kupić kolejne opakowanie bazy pod cienie z ArtDeco, która zawsze świetnie się u mnie spisywała. W Yves Rocher kupiłam limitowany krem do rąk o boskim zapachu kakaa i orzechów pistacji. Na koniec zostawiłam sobie mój czwarty już wosk z Yankee Candle. Nie było jeszcze okazji aby wspomnieć o tym, że powoli je testuję. 

Co w ostatnim czasie kupiłyście ciekawego?

P.S. Wiem, że mam małe zaległości w odpowiadaniu na komentarze, ale niestety ostatnio zawsze kiedy chcę je nadrobić to wypada mi coś ważniejszego lub buntuję się internet. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie się z tym uporam.

Naomi

środa, 4 grudnia 2013

Mikołajki z Hexx

Dziś przyszedł czas na podzielenie się z Wami zawartością kartonowego pudełka, które przyszło do mnie już prawie dwa tygodnie temu. Za całe zamieszanie odpowiedzialna jest Hexx, która zorganizowała całą zabawę i należą się jej gorące podziękowania. :)


Prezent dla mnie przygotowała M. (koniecznie zerknijcie na jej bloga), która idealnie wpasowała się w moje potrzeby. Z pewnością mogę stwierdzić, że profil, który stworzyłam na potrzeby akcji się przydał. Żaden z kosmetyków, które zobaczycie poniżej nie będzie leżał i się kurzył. Wszystko jest trafione. Na uwagę zasługuję również, fakt, że paczka była dobrze zabezpieczona i nic nie miało prawa się zniszczyć. 

Paczkę i zawartość, którą ja przygotowałam dla M. możecie podejrzeć >tutaj<.


Na pierwszym planie możecie dojrzeć tzw. coś słodkiego. Są to czekoladowe gwiazdki MilkyWay. Dodam, że kilka dni przed otrzymaniem prezentu, widziałam te gwiazdki, na jednym z blogów i stwierdziłam, że koniecznie muszę je spróbować. Później znalazłam je w pudełku. To była chyba telepatia.


W pudełku znalazłam również bardzo miły liścik. Pozwolę sobie jednak jego zawartość zostawić dla siebie. Pozostała zawartość była bardzo ładnie zapakowana. Zapomniałam dodać, że bardzo fajne jest samo pudełko i pewnie wykorzystam je do przechowywania. Na razie tylko nie wiem czego.


W skład prezentu wchodziły trzy kosmetyki, dwa z pielęgnacji i jeden kolorowy. Nie wiem z czego jestem zadowolona bardziej, z kuracji do stóp z Sylveco, czy paletki z brązowymi cieniami z Catrice. Dodam, że w skład kuracji do stóp Sylveco oprócz kremu do stóp wchodzą bawełniane skarpetki. Poza tym w pudełku znalazłam tonik z Lirene, który z pewnością zużyję. 


Jeszcze raz bardzo dziękuje Magdzie za świetny prezent, a Hexx za zorganizowanie całej akcji.

Mam nadzieję, że to nie ostatnia taka inicjatywa.

Naomi

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Borówkowe rozważania... - o szamponie z Balea

W lecie Balea wypuściła serie kosmetyków pielęgnacyjnych z borówkami. Ja bardzo je lubię, więc naturalnym było, że coś do koszyka wpadnie. Jednym z tym kosmetyków był szampon do włosów. Jak to u mnie musiał poczekać kilka tygodni na swoją kolej, ale w zeszłym tygodniu zużyłam ostatnią kropelkę i mam o nim już wyrobione zdanie.


Standardowe opakowanie szamponów Balea zawiera 300 ml kosmetyku, a na zużycie jest sporo czasu. Kosztuje w zależności od miejsca zakupu od niecałych 3 zł (niemieckie DM-y) przez 5 zł (czeskie DM-y) aż po 6 zł na allegro. Niestety może być problem z jego dostępnością, ponieważ jest to edycja limitowana i na jego miejsce zdążyła już wejść wersja kokosowa, a nawet przed chwilą na stronie DM-u znalazłam waniliową. Możliwe, że coś jeszcze zostało w czeskich DM-ach, ale niestety dawno tam nie byłam i nie mam aktualnych wiadomości. 


Opakowanie niczym się nie wyróżnia poza przyjemnym dla oka designem. Jest utrzymane w niebieskiej stylistyce nawiązującej do zawartości i zapachu. Zamknięcie dobrze spełnia swoją funkcję. Góra opakowania jest ścięta na płasko, więc można je odwrócić do góry dnem, aby resztki szamponu spłynęły po ściankach. Butelka jest wykonana ze średnio twardego plastiku, bardzo łatwo można dozować szampon. Etykiety z szamponu się nie odkleją (no chyba, że ktoś nim w tym pomaga ;).

Szampon ma dość rzadka konsystencje, która lubi się przelewać przez palce. Poza tym jest bezbarwna z bardzo lekkim niebieskim zabarwieniem. Podoba mi się, że wszystko do siebie nawiązuje. Również zapach, który rewelacyjnie pachnie borówkami. Szampon nie jest nadzwyczajnie wydajny, ale w stosunku do ceny mogę na to przymknąć oko. 


Szampony Balea nie należą do najlepszych na świecie, ale są przyzwoite. Borówkowa wersja świetnie się pieniła. Powstawało sporo piany o cudownym, relaksującym zapachu. Myślę, że dobrze oczyszcza włosy z zanieczyszczeń, choć czasami miałam wrażenie, że nie do końca i najchętniej chciałam włosy umyć jeszcze raz. Jednakże nie było to regułą i nie wiem z czego wynikało. Dodam, że używałam równocześnie z nim bananowej odżywki z The Body Shop. Duży plus przyznaję mu za nie plątanie włosów. Nie miałam problemu z ich rozczesaniem, nawet bez odżywki. Bardzo fajnie się układają, ale po dłuższym czasie, jak zwykle zbijają w strąki. Na koniec muszę dodać, że włosy nie są zbyt dobrze odbite od skóry głowy. Następnego dnia po umyciu wyglądają na oklapnięte. Szampon niestety wpłynął trochę na szybkość przetłuszczania się moich włosów. Trzeciego dnia (zwykle co tyle dni je myję) nie mogłam się doczekać, kiedy je umyję. Oczywiście nie były w strasznym stanie, ale również to nie było to co zwykle. 


Podsumowując trochę się zawiodłam na działaniu pielęgnacyjnym tego szamponu. Z drugiej strony nie nastawiałam się na nie wiadomo co, ponieważ mam już małe doświadczenie z nimi. Spodziewałam się, że szału może nie być. Na plus zaliczam nie plątanie się, ładny zapach, przyjemną konsystencję i cenę. Z pewnością do nie niego wrócę, a decyzje o jego zakupie pozostawiam Wam.

Jutro Dzień Darmowej Dostawy, planujecie jakieś zakupy? Ja na pewno, mam już mały zarys tego co chcę kupić, ale jeszcze sobie poprzeglądam inne sklepy. :)

Naomi

Edit. Nie wiem jak to się stało, ale wcześniej w notce zamieściłam dwa takie same zdjęcia. Teraz jest już ok.

czwartek, 28 listopada 2013

Zakupy z IKEA

Wiem, że od ostatniej notki czasu upłynęło, ale w ostatnim czasie od bloga odciągały mnie powiedzmy, że sprawy studenckie (kolokwia :/). Oczywiście w międzyczasie wstąpiłam do Hebe i Rossmanna, ale o tym kiedy indziej, a dziś chciałabym Wam pokazać niewielkie zdobycze z Ikea.

Kiedyś bardzo ciągnęło mnie do tego sklepu, ale niestety nikt nie oferował się mnie tam zawieźć. Teraz mam ten sklep (prawie) na wyciągnięcie ręki i byłam już tam dwa razy. Niestety muszę stwierdzić, że o ile za pierwszym razem byłam podekscytowana, to za drugim poszłam tam tylko po wcześniej upatrzone rzeczy. Spojrzałam na różne aranżacje, ale nic mnie nie zainteresowało. Chyba jestem w gronie tych osób, którzy nie są fanami tego sklepu. 


Od dłuższego czasu poszukiwałam czegoś, w czym mogłabym trzymać pędzle. Przez ostatni czas leżały w kufrze, ale zdecydowanie nie byłam zadowolona z tego sposobu przechowywania. W końcu zdecydowałam się na to wszyscy, czyli na osłonkę do kwiatków (6 zł). Do tego dokupiłam szary piasek, aby pędzle ładnie stały(6 zł). Na krótsze pędzle planowałam przeznaczyć, coś co pierwotnie miało być świecznikiem (6 zł), ale ostatecznie stało się pojemnikiem na kredki, eyelinery etc. Skusiłam się także coś, co będzie mi służyć do zaparzania herbaty liściastej (3 zł). Nie mogłam opuścić Ikea bez świeczki. Nie mogę określić jaki to jest dokładnie zapach, ale na pewno bardzo słodki (5 zł) i bardzo mi się podoba.  


A głównym celem wyprawy do Ikea były te o to szklanki w zawrotnej cenie 1,29 zł/szt. Kupiłam kilka więcej, ale tylko te dwie zostały ze mną w Krakowie.

Co sądzicie o sklepie Ikea?

Lubicie tam zaglądać, czy niekoniecznie?

Naomi

piątek, 22 listopada 2013

Szaleństwo! -40% w Rossmannie, Hebe oraz Super-pharm + moja lista zakupów

Od kilku dni w blogosferze huczy od informacji na temat promocji -40% w Rossmannie.  W sumie nie jestem zdziwiona. Ostatnia taka okazja była w maju. Sama odkładałam zakup jednego kosmetyku na później licząc na okazje. Dziś niespodziewanie swoje promocje ogłosiło Hebe oraz Super-pharm.

Krótkie podsumowanie, gdzie, ile i do kiedy:

  • Rossmann, w dniach 22-29 listopada -40% od ceny regularnej na wszystkie kosmetyki kolorowe znajdujące się w "szafach";  
  • Hebe, w dniach 21-27 listopada -40% od ceny regularnej na wybrane marki makijażowe (pełna lista tutaj);
  • Super-pharm, w dniach 21-24 listopada -40% na tusze do rzęs, podkłady, kosmetyki do oczyszczania twarzy, stylizacji i odżywiania włosów oraz witaminy i produkty na odporność.
Na koniec moja krótka lista zakupów. Mam nadzieję, że w Rossmannie i Hebe nic nie wpadnie dodatkowego. Mam zamiar jutro odwiedzić obie te drogerie, tylko nie wiem jeszcze co najpierw. ;)


Bardzo długo się wzbraniałam przed tymi cieniami, ale ostatnio stwierdziłam żeby przydałby mi się jeden neutralny do szybkiego makijażu. Mam zamiar zapolować na odcień 35 On And On Bronze.


Następnie coś co już miałam, czyli sławny żółty tusz do rzęs z Lovely. W promocji będzie kosztował grosze, więc to idealny moment na zaopatrzenie się w kolejne opakowanie.


Zastanawiam się nad zakupem korektora. Najbardziej intryguje mnie ten z Affinitone, ale coś czuje, że on zostanie tylko na liście zakupów i jednak go nie kupię. ;)


Na koniec eyeliner z firmy, którą darzę wyjątkową niechęcią, ale ten kosmetyk zainteresował mnie na tyle że wyjątkowo przymknę na to oko. Nie jestem jeszcze pewna na 100%, czy go kupię, choć z drugiej strony, to ze względu na niego, czekałam na tą promocje.

Jak widzicie lista nie jest długa, ale znajdują się na niej trzy trochę droższe drobiazgi. Oprócz tego plan na dziś, to żadnych pomadek, lakierów, cieni, podkładów oraz 10 000 razy myślę nad każdym ewentualnym zakupem.

Pozdrawiam, 
Naomi

środa, 20 listopada 2013

Bielenda przeciwzmarszkowy(naprawdę?) płyn dwufazowy z czarną oliwką

Przez moją kosmetyczkę przewinęło się już sporo płynów do demakijażu. Wiele z nich było naprawdę godnych polecenia. O innych wolałabym zapomnieć. Chociaż mam już swoich ulubieńców, to nie przeszkadza mi to w testowaniu kolejnych propozycji różnych firm. Bielenda ma w swojej ofercie trzy różne płyny do demakijażu (na blogu znajdziecie recenzje bawełny i awokado). Wersja z czarną oliwką jest ostatnią, która została mi do przetestowania.


Opakowanie zawiera 125 ml płynu, które należy zużyć w ciągu 12 miesięcy od otwarcia. W notce możecie zobaczyć płyn w starym opakowaniu. Nowe ma większą pojemność 140 ml, gdzie 15 ml jest gratis. Nie posiada substancji zapachowych, wg producenta jest bezpieczny dla osób noszących szkła kontaktowe. W zależności od miejsca zakupu może kosztować od 6 zł do 10 zł. Jest dostępny w wielu sieciach, drogerie Natura, Hebe oraz w hipermarketach. 


Jak większość opakowań Bielendy również to nie jest zachwycające, a mnie wręcz odpycha. Dobrze, że tym razem bardziej interesowała mnie zawartość. Dużym minusem jest zamknięcie, czyli zakrętka. Na szczęście producent w końcu pomyślał o zmianie. W nowych opakowaniach jest na klapkę. Dla wielu wadą może być też otwór, przez który wydobywa się płyn. Jest dość spory i często trudno wydobyć odpowiednią ilość kosmetyków. Dla mnie również jest to wyzwaniem, często kończę z tłustą plamą. Nowe opakowanie ma bardziej wyprofilowany otwór i mam nadzieję, że będzie łatwiejsze w obsłudze.


Płyn jest pozbawiony substancji zapachowych, ale posiada specyficzny dla siebie zapach. Dwie warstwy płynu bardzo łatwo się ze sobą łączą i przez długi czas pozostają jednością. Obie warstwy zużywają się równomiernie. Jest całkiem wydajny, "męczę" go już długo.

Po przetestowaniu już sporej ilości płynów dwufazowych mogę stwierdzić, że ta dwufazówka plasuje się gdzieś po środku rankingu. Nie jest zła, ale znam lepsze. Całkiem nieźle rozpuszcza makijaż oczu. Jednak gdy zbyt krótko przytrzymam wacik, to często nie wszystko zdąży się rozpuścić i rano mam pod oczami czarną niespodziankę. Dobrze sobie radzi z cieniami, eyelinerem w kałamarzu z Wibo, kredką. Natomiast nie rusza eyelinera we flamastrze z Essence. Z drugiej strony go nic nie rusza (a przynajmniej ja nic takiego nie spotkałam jeszcze na swojej drodze). Zawsze pozostaje na powiece coś przypominającego kreskę brązowym eyelinerem. 

Producent obiecuje działanie przeciwzmarszczkowe, ale mi w to nie bardzo chcę się wierzyć. Wątpię żeby płyn dwufazowy mógłby mieć takie działanie. Płyn zostawia również tłustą warstwę, ale w porównaniu do innych na szczęście szybko znika. Nie zauważyłam żeby pozostawiał mgłę na oczach. Nie spowodował szczypania oczu, ani podrażnień. 


Podsumowując, nie jest to zły płyn dwufazowy. Gdybym nie przetestowała wcześniej tak wielu, to pewnie nazwałabym go swoim ulubieńcem. Ma swoje zalety, ale też wady, m.in. to, że nie rozpuszcza dostatecznie szybko i skutecznie tuszu. Po mimo to myślę, że warto go przetestować zwłaszcza w nowym opakowaniu i w atrakcyjnej cenie np w Biedronce  albo Hebe.

Na koniec jeszcze mój ranking płynów dwufazowych z Bielendy:

  1. Wersja z awokado.
  2. Wersja z czarną oliwką.
  3. Wersja z Bawełną.
Miałyście do czynienia z płynami dwufazowymi z Bielendy?

Naomi

niedziela, 17 listopada 2013

Balea krem do stóp z 10% Urea, czy aby na pewno jest dla mnie?

Jak pewnie zdążyłyście zauważyć od pewnego czasu trochę więcej niż zwykle poświęcam uwagi moim stopom. Przy okazji innych recenzji wspominałam, że były w masakrycznym stanie i to niestety z mojej winy. Dobrze, że w końcu to zrozumiałam i przy okazji zaczęło się "przewijać" przez moje stopy sporo różnych kosmetyków. Jedne były ciut gorsze, drugie lepsze, ale ogólnie wszystkie na podobnym dobrym poziomie. Jak w stosunku do nich wypadła propozycja Balei z zawartością 10% mocznika?


Kosmetyki Balea są dostępne głównie w drogeriach DM. W skład linii z mocznikiem wchodzi nie tylko krem do stóp, ale również krem do rąk, balsam do ciała, krem do twarzy i pod oczy... Opakowanie zawiera 100 ml kremu. Kosztuje w zależności od miejsca zakupu 43 korony (6,61 zł) albo około 13 zł na allegro. Z ciekawych rzeczy, krem nie jest przeznaczony dla dzieci poniżej 3 roku życia(!).


Krem znajduje się w średnich rozmiarów tubce, wykonanej z dość miękkiego plastiku, który pomaga wydobyciu kosmetyku. Zamknięcie nie sprawia solidnego, ale do póki zbytnio nie znęcamy się nad nim to działa bez zarzutu. Wygląd samego opakowania jest bez szału, ale przyjemne dla oka. 


Krem ze względu na opakowanie łatwo wydobyć z opakowania, choć pod koniec i tak trzeba je rozciąć. Ma niezbyt gęstą konsystencje, którą łatwo wydobyć oraz rozsmarować. Dużym dla mnie plusem jest to, że nie ma specyficznego zapachu dla kosmetyków z mocznikiem. Np w serii z mocznikiem Isany bardzo mi to przeszkadzało.

Na kilku blogach czytałam o nim wręcz pieśni pochwalne i liczyłam, że po jego użyciu będę mogła powiedzieć wow. Niestety krem nie wywołał u mnie takiego wrażenia. Nie jest zły, ale nastawiałam się na lepsze działanie. Szybko się wchłania i dobrze nawilża, ale mam wrażenie, że niedługotrwale. Używam go raz dziennie wieczorem i czasami mam ochotę używać go częściej, ponieważ stopy po 24h już są bardzo wysuszone. Gdybym go używała nieregularnie to moje stopy pewnie powróciłyby do stanu wyjściowego.  Jest wydajny, używam go od dłuższego czasu i nadal jest go sporo w opakowaniu. 


Podsumowując jestem zawiedziona. Spodziewałam się o wiele lepszego działania, a przynajmniej 24h nawilżenia. Dzięki regularnemu używaniu utrzymałam przyzwoity poziom nawilżenia moich stóp. Myślę, że gdybym tego nie robiła mogło się to skończyć źle. W związku z tym, jeśli macie problemowe stopy to lepiej sobie go odpuśćcie. Ja raczej do niego nie powrócę.

Znacie coś dobrze nawilżającego do stóp? Bardzo lubię kremy The Secret Soap Store z 15%-20% masła shea, ale może jest coś lepszego?

Naomi

czwartek, 14 listopada 2013

6 kosmetyków na 7-kę, czyli o ulubieńcach października

Znowu z opóźnieniem, ale zawsze lepiej późno niż później chciałabym Wam przedstawić ulubieńców października. Było mi bardzo trudno wybrać te 6 kosmetyków, które zachwyciły mnie na tyle aby znaleźć się w tym zaszczytnym gronie, ale w końcu wyłoniły mi się typy z bardzo różnych kategorii.


Jak możecie zauważyć również w tym miesiącu królują kosmetyki z DM.


Październik upłynął mi pod znakiem dwóch rewelacyjnych kosmetyków z Balei. Pierwszy z nich to kokosowy żel do golenia z Balea. Jak pamiętacie limonkowa wersja zupełnie się u mnie nie sprawdziła. Kokosowa wersja jest jej zupełnym przeciwieństwem. Cudownie i intensywnie pachnie kokosem. Zapach nie jest chemiczny. Piana, która tworzy się z żelu jest gęsta i znacznie usprawnia depilacje.

Następnie w gronie ulubieńców znalazł się kremowy żel pod prysznic Balea o zapachu mango i ananasa. Zapach jak na Balea przystało jest bardzo ładny, przywodzi na myśl wakacje i umila nam chłodne dni. Minusem żelu może być jego bardzo gęsta konsystencja, którą pod koniec opakowania ciężko wydobyć (właśnie borykam się z tym problemem). Poza tym żel bardzo fajnie myje skórę i pozostawia ją miłą i delikatną w dotyku. Nie wysusza jej.


Następnie w październiku oczarował mnie miętowy lakier z Flormar (nr 424). Kolor jest trochę letni, ale ja nie uznaję rozgraniczenia kolorów na zimowe i letnie. Maluję tym na co mam ochotę. Lakier zauroczył mnie swoim kolorem. Jak się domyślacie i nie tylko tym. Ma rewelacyjną trwałość. Na moich paznokciach trzymał się prawie tydzień. Poza tym ma fajną konsystencje oraz pędzelek.

Na hit drugiej połowy roku urósł dezodorant w chusteczce z Cleanic. Nie spodziewałam się, że aż tak spodoba mi się ten produkt. Nie ukrywam, początkowo byłam sceptycznie nastawiona do niego, ale jak zwykle ciekawość zwyciężyła. Chusteczki sprawdziły się rewelacyjnie w chwilach, w których czułam się spocona i nieświeżo, a nie miałam możliwości wzięcia prysznica. Na zdjęciu widoczna jest wersja Soft, wcześniej miałam Fresh i właściwie nie widzę pomiędzy nimi różnicy.


W październiku wróciłam do używania mojego jednego z ulubionych pudrów. Mianowicie chodzi o p2 i niespotykany niebieski puder. Świetnie matuje na długie godziny oraz powoduje, że skóra wygląda świeżo. Nie tworzy maski. Nie pyli, łatwo nabiera się go na każdy pędzel. 

Na koniec zostawiłam sobie pędzel kabuki z Essence. Niestety na zdjęciu wyszedł wyjątkowo niekorzystnie :(. Wszedł do oferty wraz z jesiennymi nowościami i myślę, że jest to chyba najbardziej udana nowość. Pędzel jest bardzo gęsty, zbity, ale co najważniejsze bardzo miękki. Nie drapie, ani nie zgubił dotychczas żadnego włoska. Bardzo dobrze nabiera puder.

Co odkryłyście w październiku?

Naomi

poniedziałek, 11 listopada 2013

Targi kosmetyczne Kraków listopad 2013 - moje zakupy

W sobotę miałam okazję uczestniczyć w swoich pierwszych targach kosmetycznych. Czekałam na ten dzień długo i nie mogłam się doczekać. W końcu nadszedł. Nie do końca wszystko mi się podobało, np bilety mogłyby być ciut tańsze. ;) 

Pozostańmy jednak przy przyjemniejszych aspektach, czyli zakupach.


Na szczęście miałabym bardzo ograniczony budżet na zakupy i musiałam się pilnować, żeby wystarczyło na wszystko co chcę. Z drugiej strony cieszę się że miałam ograniczoną ilość gotówki, ponieważ mogłoby się to skończyć bardzo źle, a tynk ze ściany nie wygląda na smaczny. ;)


Bardzo liczyłam na stoisko z pędzlami Maestro i nie zawiodłam się. Pędzle były w bardzo atrakcyjnych cenach, o wiele tańsze niż w internecie. Co prawda oszołomiona ilością pędzli nie wiedziałam co brać i musiałam tam podchodzić dwa razy. Mój wybór padł na:

  • skunksa o numerze 145
  • sławny pędzel do rozcierania o numerze 497 w rozmiarze 12
  • języczkowy pędzelek o numerze 360 w rozmiarze 10
Za wszystkie zapłaciłam 50 zł.



Oczywiście nie wybaczyłabym sobie, gdybym nie rozejrzała się po stoisku OPI. Nigdy wcześniej nie miałam styczności z tymi lakierami. Na stoisku można było znaleźć lakiery w bardzo atrakcyjnych cenach. Mój wybór padł na dwa brokatowe lakiery, które świetnie się sprawdzą jako topy. Za mały zapłaciłam 6 zł, a za duży 10 zł (Polka.com).


Na jednym ze stoisk dorwałam dwa wzorniki do lakierów. Zawsze chciałam je kupić, ale jakoś się nie składało lub były w zabójczej cenie. Za oba zapłaciłam 6 zł. Przy okazji możecie podejrzeć, jak wyglądają lakiery OPI z poprzedniego zdjęcia.


Następnie kupiłam kolejną tubkę kremu do stóp z The Secret Soap Store z 15% masła shea. Niestety nie pamiętam ceny.


Ostatnim kosmetykiem, który kupiłam za ostatnie złotówki w portfelu jest mleczko do ciała z Ziaji z masłem kakaowym. Niestety nie spojrzałam na skład, w którym na drugim miejscu jest parafina. Na szczęście fajnie pachnie. Kosztował 12,17 zł.

Brałyście kiedyś udział w targach kosmetycznych?

Może byłyście na tych krakowskich? Napiszcie :)

Naomi
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...